|
www.cegielnia.fora.pl Cegielnia
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Sob 14:00, 27 Lut 2010 Temat postu: bazgranina judzina |
|
|
chcę byś wiedziała
chcę byś wiedziała
na brzegu naszej rzeki
pragnę zdmuchiwać piasek z twego ciała
rozchylać wargi
moje i twoje
jak trzciny
jak powieki
i jeszcze dłonią
jak skrzydłem anioła
dosięgać twego czoła
i piersi
co się nie bronią
i żaglem nowe odkrywać zatoki
zstępować w twoje
odchłanie i mroki
oddać stokrotnie to coś mi dała
chcę byś wiedziała
Altena, 28.06.2006
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez judzin dnia Sob 14:41, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Sob 14:29, 27 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
świerszcz
przybiegliśmy tu za świerszczem
ciągnął nas smykiem
w gęstwinę
wygadywał niestworzone rzeczy
o miękkiej trawie
poziomkach
i o łóżku z paproci i mięty
drzwi z jarzębinowych liści
zatrzasnęły się za nami
ze wsi tylko
dobiegało szczekanie psa
co jak gwiazda polarna
wskazywało
kierunek
księżyc dmuchnął na nas
złotym pyłem
zrobiło się weselnie
twoje piersi zaglądały
w jego wielkie oczy
i dały się podejść z boku
jak śpiące kuropatwy
kiedy ustały przyśpieszone
oddechy
dłonie wróciły
jak kłusujące konie
nie musieliśmy ich szukać
po zakamarkach lasu
i ciał
ze świerszczem pod rękę
wróciliśmy do wsi
odsypiać nam przyjdzie
jego muzykę
Altena, sierpień 2006
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Oxana
romantyczka
Dołączył: 08 Lut 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 188 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 16:38, 27 Lut 2010 Temat postu: |
|
|
Witaj judzinie, poweselało na forum od Twojej uroczej "bazgraniny". Bazgraj jak najwięcej, a my czytając będziemy się wzruszać. Miło, że piszesz z nami.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Oxana dnia Sob 21:45, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Wto 13:45, 02 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Polowanie
Leśniczy obiecał zabrać wszesną porą,
strzelbę przyobiecał i głowę koziołka.
- Bierz naboje,
to twoje,
wystrzelasz dam nowe!
Mgła jak maślanka oblepiała
drogę i myśli;
byliśmy niewyspani, bo jakżeby inaczej?
do wczesnego koguta
macaliśmy butelkę.
Leśniczy krzyczał w noc:
- Jutro polowanie, trzeba się wyspowiadać,
za dusze kuropatw, koziołków i dzików,
za dusze poległych i nienarodzonych.
Teraz w moim oplu ja z dwoma szwagrami
oglądamy
czy strzelba aby nie nabita
a nuż wystrzeli po drodze
z pijanego leśniczego.
- Wszyscy jeszcze śpią a my ranne ptaszki. –
nadyma się leśniczy jak cietrzew na wiosnę,
- Znam takie miejsca, wychodą co rano,
trawa tam najlepsza, soczysta jak kawior.
Ileż to na świecie świerszczy, koników i innej ćwierkadły!
Ileż to życia w krowim łajnie i trawie!
W uszach jeszcze dzisiaj brzmią ptasie gwizdałki,
zapach siana wkręcał się w płuca i w palce;
było letnio i rośno, po pańsku i rajsku.
Podjechałem oplem pod zakole rzeki,
narychtował mi strzelbę, podjąłem do oka,
koziołek taki piękny, kark jak z aksamitu,
nie strzeliłbym nigdy w taki cud natury,
prędzej własną przestrzeliłbym stopę.
- Nie biorę już do lasu,
za grosz w tobie instynktu,
tak ci się wystawił a ty co! –
- Jakbym mu teraz ofiarował życie
i czuje się cudownie, muszę ci powiedzieć. –
Ujrzał leśniczy, że ja tak naprawdę.
- Wiesz, nie wszyscy muszą strzelać,
ja ciebie rozumiem. Napijemy się za zdrowie sarenki.
Zrobiło się pobożnie.
Kłaniały się sosny,
pokasłując żywicznie, przyklękały świerki,
brzozy stawały na palcach by zajrzeć przez szybę:
- Czy to prawda?
- Czy to ten od koziołka?
- Czy tak właśnie było?
Było nie było, no cóż moje panie,
wódka nam świadkiem,
nie odstępowała nas na krok, na oddech, na łyk;
spływała ciurkiem do gardeł,
między palce i tapicerkę.
Wnet
koziołek kopytkiem poświęcił nam auto
i jeszcze oczko puścił na dokładkę,
jakby nic innego nie robił przez lata.
Korowód się rozkręcał
A tu leśniczy grzmi w ucho:
- Na trzecią kukułkę wracamy!
Mam ci ja też jeszcze inne sprawy w kalendarzu!
I zabierać mi butelki, nie rzucać po rowach!
Opel rozwiózł nas do domów,
jaśnieliśmy z daleka jak pielgrzymi
z Lourdes.
Krzyżowa Dolina, 2009
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
cegla
Administrator
Dołączył: 11 Paź 2007
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Wto 19:53, 02 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
pięknie..................czuję klimat..........."Mgła jak maślanka oblepiała
drogę i myśli; "..................................cacuszko!!!!!!!!!!!!!
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez cegla dnia Wto 20:02, 02 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zjawa
Administrator
Dołączył: 14 Paź 2007
Posty: 1003
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 62 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Czw 14:21, 04 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
witam i ja "judzina" miło i to jego jakże piękne "bazgrolenie"
A jeszcze bardziej się cieszę, że te sarenki --koziołki i inne ,
zostały na wolnosci.......
pozdrawiam ........
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zjawa dnia Czw 14:23, 04 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Czw 17:07, 04 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
(z inspiracji ”fugi śmierci” paula celana
prawie tłumaczenie)
czarne mleko
sączymy je co dnia
od rana po wieczór
w południe i noc
mogiły kopiemy
łopatą w przestworzach
tam leży się dobrze
tam miejsca jest moc
śmierc mistrz nad mistrze
od niemiec się skrada
i kłuje ostrzem
jej wężowe oko
gdzie żyd zaszczuty
do grobu się składa
włos małgorzaty
świeci się jak złoto
oj prędzej i głębiej
weselej i skoczniej
do śmierci przynagla
ów niebieskooki
muzyki nie szczędzi
i mleko jak noc
wlewa nam do gardła
od niemiec
małgorzato
w popiele twych
włosów
ołowiane motyle
od niemiec
gdzie mistrz nad mistrze
od niemiec
w powietrze
tam miejsca jest tyle
altena, 28.12.2008
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:09, 05 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Rainer Maria Rilke
Pieśń miłosna
(Liebes-Lied)
Ach gdzież to złożyć moją duszę mam,
by na dotyk twojej duszy nie była skazana?
Jak jej ponad ciebie wzlecieć, ku innym zachwytom?
Chciałbym schować ją za wierzejami bram
przebrzmiałego świata, w ciemności oddechu,
gdzie drżenie Twego wnętrza już jej nie dogania
i wolna jest od wszelkich twej duszy przepychów.
Jednak wszystko co mnie i ciebie, co nas dotyka,
przygarnia nas jak ruch skrzypkowego smyka,
który dwie struny w jedno brzmienie wyśni
Na jakim instrumencie rozpięto nasze lęki?
I jakiż to wirtuoz wziął nas do swej ręki?
O, słodka pieśni
Tłumaczył Eugen Jelonek (judzin)
Altena, 02.03.2008
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Oxana
romantyczka
Dołączył: 08 Lut 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 188 razy Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:29, 05 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
Widać pióro mistrza w dobrym przekładzie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
judzin
miły gość
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stąd Płeć:
|
Wysłany: Sob 10:22, 13 Mar 2010 Temat postu: |
|
|
O tym jak Diabeł Rokita Marylę do porodu wiózł (Baśń polska)
Autor: judzin
Mimo poranka, słońce przypiekać zaczęło już niezgorzej. Diabeł Rokita siedzący wprzódy na kamieniu granicznym przeniósł się pod dąb przy Tomkowym polu. Choć przywykły do gorąca nie lubił jednak słońca świecącego prosto w oczy. Rozciągnął się w cieniu drzewa, pod głowę podłożył zwiniętą w kulkę kamizelkę i zmrużył oczy.
Do uszu dolatywały go strzępy rozmów i nawoływań Tomkowej rodziny, która od wczesnych godzin zajęta była wyrywaniem chwastów i okopywaniem kartofli.
Rokita jeszcze wczoraj obszedł wszystkie pola po tej stronie wsi i fachowym okiem stwierdził, że urodzaj zapowiadał się niezły. Chodził do samego wieczora po miedzach i bruzdach i czesał dłońmi zielone jeszcze kłosy żyta i pszenicy. Czuł sie trochę gospodarzem tych pól. Bo też miał prawo tak myśleć. Małoż to razy wybłagał u Belzebuba, który chciał wysłać gromady dzikich diabłów, by podokazywały i napsociły po wsiach, by tego nie robił w czas żniw i wykopków? Kochał tę ziemię i ludzi na niej w pocie czoła pracujących. Pomagał im jak umiał. Przynosiło mu to czasami kpiny i wyśmiewki ze strony innych diabłów ale nie stał o to wcale. Tylko Boruta i Zapłota trzymali zawsze jego stronę i w obecności tych dwóch rębajłów nikt nie odważył się czynić uwag na temat Rokitowych upodobań. Boruta, dumny szlachcic polski, postawił się raz na samego Belzebuba, gdy ten wyraził się niezbyt pochlebnie o Rokicie i byłby zdzielił go jak nic szablą po jego parszywym pysku gdyby sam Lucyfer nie przywołał ich obu do porządku.
Taki poranek jak dzisiaj to najlepsze podziękowanie za Rokitowe trudy i opiekę. Mimo twardego życia piekielnego (a może właśnie dlatego) był romantykiem i kochał takie sielankowe obrazki.
Spod wąskiej szczeliny powiek widział Adasia i Halinkę, którzy dotrzymywali dzielnie ojcu kroku i nie odstawali w pracy więcej niż na dwa metry.
Kiedyż te dzieci tak urosły? A jakież pracowite i grzeczne.
Tomasz opuszczał co jakiś czas swoją bruzdę i podchodził zatroskany do żony Maryli, która nie nadążała za nimi. Maryla była w ostatnim miesiącu ciąży. Poruszała się powoli, każdy ruch sprawiał jej trudności ale uparła się, że pójdzie w pole. W domu mam wszystko przygotowane, powiedziała, świeże powietrze dobrze mi zrobi. Nie chcę sama siedzieć w domu i już. Co było Tomaszowi robić? Zgodził się z ciężkim sercem. Ale obiecaj mi, że siądziesz sobie tylko pod dębem i będziesz odpoczywać, zażądał. Ale i o tym nie chciała Maryla słyszeć. Mam siedzieć i przyglądać się wam jak pracujecie? To lekka praca, pójdę powolutku za wami, nie zwracajcie na mnie uwagi.
I tak to oto cała rodzina pochylona nad ziemią zbliżała się powoli do miejsca gdzie wylegiwał sobie Rokita.
Adaś podbiegł właśnie do ciężarnej i powiedział:
– Mamusiu, siądź sobie teraz troszkę w cieniu, my z Halinką powyrywamy ziele z twojej bruzdy.
Wtedy Maryla złapała się za brzuch i grymas bólu przeorał jej twarz.
– Oj – jęknęła – chyba się zaczyna.
– Maryl, co ty mówisz? Zaczyna się? Że co? – Tomasz rzucił motykę pod nogi.
– Tak Tomuś, zaczyna się.
– Adaś, biegaj szybko do Patołów, niech podjedzie tutaj autem, mamusia musi do szpitala. Albo nie, czekaj, czekaj, ich nie ma przecież w domu, pojechali do syna. Niech pomyślę, niech pomyślę. – Tomasz przestępował z nogi na nogę. Widać było, że sytuacja w tym momencie go przerosła.
Rokita widział całe zdarzenie. Wstał na nogi, otrzepał się z suchych liści i źdźbeł, założył kamizelkę i szybkim krokiem podszedł do zmartwionego Tomasza.
– Wnoszę, że potrzeba wam pomocy, jeśli mnie oko i ucho nie myli.
Wszystkich zaskoczyło nagłe pojawienie się obcego człowieka. Był postawny, ubrany na czarno i mówił głębokim, jakby z czeluści wydobywającym się głosem. Takiego głosu należy się bać. Tomaszowi nie strach przed obcymi był teraz w głowie.
– Czy pan gajowy jest tutaj samochodem?
– Samochodem? Eee, nie. – Rokita uśmiechnął się pod wąsem. Widzą w nim gajowego to niech tak i zostanie.
– Samochodu nie mam ale karetą mogę służyć.
– Karetą? A niech będzie i kareta, byleby żonę szybko do szpitala w Ozimku zawieść.
Rokita zagwizdał przeciągle. Zza zakrętu, od strony lasu, wyrwała się czterokonna połyskująca jak diament kareta.
Z kozła zeskoczył ubrany w staromodny strój woźnica, otwarł drzwi do powozu i gestem zaprosił wszystkich do wsiadania.
– Maryl, dojdziesz?
– Dojdę Tomuś, dojdę.
Adaś nie mógł oderwać wzroku od koni. Były czarne jak węgiel, ba, co tam węgiel, czarne jak otchłań piekielna. Podrzucały nerwowo głowami i biły kopytami o ziemię.
Kiedy wszyscy siedzieli wygodnie na czarnych siedzeniach zasłony w oknach same zsunęły się na dół a Rokita-gajowy krzyknął:
– Strzecha, nie oszczędzaj smoków, do szpitala nam trzeba, ale żwawo. Drogę znasz.
– A juści panie, znam.
Świsnął bat, szarpnęło, zakołysało się i pomknęli. Tomasz przysiągłby, że nie upłynęła nawet minuta kiedy kareta zatrzymała się a Strzecha otwarł drzwi i ukłoniwszy się powiedział:
– Jesteśmy na miejscu.
Rokita pierwszy wyskoczył z karety.
– Czekajcie tu na mnie, zawołam kogo trzeba – i poszedł szybkim krokiem do głównego wejścia.
Wpadł do gabinetu ordynatora, który mieścił się na parterze i zawołał w drzwiach:
– Brzemienną przywieźliśmy, na ostatnich nogach jest, zaraz urodzi. Pomóżcie!
– Proszę zaprowadzić ją do izby przyjęć, tam się nią zajmą. – Ordynator mówiąc to nie przestał przeglądać jakiś bardzo ważnych papierów.
– Ale ona kroku już nie zrobi, bóle takowe ją zdjęły.
– To niech pan poszuka siostrę dyżurną i poprosi o wózek.
Rokita podszedł do pana ordynatora, chwycił go za krawat, przyciągnął do siebie i rzekł swoim głosem jakby ze studni:
– Czy mam trzepnąć po uchu ale tak, że sobie waść sam potem miesiąc chorobowego wypisze? Czyś waść nie zrozumiał co rzekłem? Człowiek się rodzi! Trzeba pomoc! Bierz waść jakąś dryndę i stawaj u mojej karety, ale żwawo!
– Ale niechże sie pan uspokoi, tak nie można, co pan sobie wyobraża? – pan ordynator zaczął pocierać gruby kark i łykac powietrze jak karp wyjęty z wody. – Każę pana natychmiast wyrzucić ze szpitala.
Rokita rozsierdzony teraz nie na żarty, przysunął się jeszcze raz do pana ordynatora i jak nie ryknie wilczym głosem:
– Do stu tysięcy wypierzonych aniołów, rzeknij waćpan jeszcze jedno słowo to każe pasy z waści drzeć.
Pan ordynator pojął wreszcie powagę sytuacji, odrzucił precz papiery i wybiegl z gabinetu.
Pani Krysia, sekretarka pana ordynatora, zamarła w bezruchu, obserwowała całe zdarzenie trzymając w ręku pilniczek do paznokci. Rokita spojrzał na nią swym świdrującym wzrokiem i warknął:
– A waćpanna ma coś z uszami? Nie słyszała com rzekł? Fajluje sobie szpony kiedy tam ludzie się rodzą?
Pani Krysia wypuściła pilniczek z ręki, wstała, przygładziła swoją jeansową minispódniczkę i wyjąkała:
– Nie, nie, ja też już ..., ja też ..., ja ... – i wybiegła za ordynatorem.
Ale nogi, pomyślał Rokita, takie nogi to najpewniejsza droga do piekła, rozmarzył się na ułamek sekundy. Zamknął drzwi gabinetu i poszedł do wyjścia zobaczyć jak się tam sprawy mają.
Posadzono właśnie Marylę na wózku i pan ordynator z panią Krysią pomagali Tomaszowi zawieść ją na położniczy.
Pacjenci, którzy z okien obserwowali zdarzenie przed wejściem, opowiadali sobie potem tę historię podkreślając: ten nasz pan ordynator to prawdziwy lekarz z powołania. Jak trzeba to rękawy zakasa i pomoże gdzie tylko pomoc potrzebna.
A pan ordynator jak tylko zobaczył karetę, od razu zrozumiał, że ma do czynienia z kimś bardzo ważnym i wysoko urodzonym. Nie bardzo pasowali mu tylko sami pasażerowie karety, ubrani skromnie i utytłani ziemią, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej. Może wracają właśnie z jakiejś biby? Kto ich tam wie.
Strzecha nie schodził z kozła bo konie posmakowawszy galopu, stały teraz niespokojne i rwały się do biegu. Trzymał mocno lejce i powtarzał w kółko: cichajta smoki, cichajta, zara polecimy, zara.
W tym samym czasie dwaj policjanci: Zenek Paluch i Józek Borowik, objeżdżali nowym volkswagenem swój rejon. Kiedy zbliżali się do szpitala Zenek zauważył:
– O kurna, Józek, patrz co za bryka. Film kręcą tutaj albo co?
– A koniska jakie, w życiu takich nie widziałem.
– Jakiś książe na urlopie napił się wody z Turawy i dostał sraczki, to pewne.
– A może nawet sam jakiś pan hrabia? – dodał Józek.
– Widać, że cała ochrona polazła za nim do szpitala, jeden tylko został co koni pilnuje. Postoimy trochę, bo jak się ruskie zwiedzą to pan król pójdzie pieszo do tej swojej Holandii albo gdzie mu tam trza.
Zaparkowali radiowóz obok karety, co wszystkich obserwatorów upewniło teraz już na mur-beton, że nie lada persony przyjechały do szpitala po pomoc medyczną. A może nawet jacyś sponsorzy z torbami pełnymi euro. Eskorta policyjna przysługuje przecież nie byle komu.
Na korytarzu przed oddziałem położniczym, usiedli wszyscy na ławkach pod ścianą. Tomasz co raz zrywał się na nogi i szybkim krokiem przelatywał przez korytarz, by znowu siąść niespokojnie na krawędzi ławki. Adaś i Halinka wodzili oczami za tatkiem i rozmyślali po swojemu jak to się wszystko skończy.
Tylko Rokita siedział spokojny i z zaciekawieniem przyglądał się ludziom przechodzącym korytarzem. W pewnym momencie wyjął swoją hebanawą fajkę i już zacząłby ją nabijać, gdyby nie Adaś, który pociągnął go za rękaw i pokazał na tablicę z przekreślonym papierosem nad drzwiami. Rokita czym prędzej schował fajkę do kieszeni kamizelki i dalej obserwował ludzi.
Nagle drzwi porodówki otwarły się, pokazała się głowa pielęgniarki, która zapytała:
– Który to ojciec?
Rokita wskazał ruchem głowy na Tomasza.
– Ma pan syna. 4200 gram. Matka i dziecko czują się dobrze. Gratuluję. Zaraz możecie ich zobaczyć.
Pół godziny później cała czwórka schodziła po schodach do wyjścia. Tomasz szczęśliwy, dzieci uradowane przeskakiwały po kilka schodków naraz i klaskały w dłonie. A Rokita był taki kontent z siebie, że ciągle się uśmiechał i pochrząkiwał. Kiedy stanęli przed karetą Strzecha zawołał z kozła: - Lucyferowi niech będą dzieki, że jesteście. Nie utrzymałbym więcej tych drachów, ruchu im trzeba.
Dopiero teraz w karecie Tomasz zaczął zastanawiać się kim jest właściwie ich dobroczyńca. Na gajowego nie wygląda on wcale, prędzej na senatora lub hrabiego, jakich pokazywali czasami w telewizji. Ale Tomaszowi nie przeszkadzało to żadną miarą. Dobry człowiek jest i to się liczy, no i pojawił się w najodpowiedniejszym momencie. Kiedy Tomasz zapytał go o zapłatę to Rokita o mały włos nie zjechał go ostrym słowem, wziął jednak wzgląd na dzieci i machnął tylko ręką.
Strzecha podjechał karetą pod sam dom, a Tomasz, który przecież nie poinstruował go gdzie mieszka i którędy najbliżej do jego domu, przestał się już dziwić.
Podziękowań nie było końca.
Rokita już miał wsiadać do karety kiedy Tomasz odezwał się w te słowa:
– Byłby to dla nas duży zaszczyt gdyby zechciał pan trzymać mego syna do chrztu.
Rokita w ciągu sekundy zbladł jak płótno. Złapały go drgawki a głuchy kaszel wyrywał się z piersi. Strzecha o mało nie spadł z kozła. Puścił lejce i zacisnął kułakami uszy. Konie zrozumiały to jako komendę do galopu i pomknęły asfaltem przez wieś.
Dzieci przestraszone schowały się za Tomaszem.
Pierwszy Adaś wystawił głowę i zapytał:
– Wujku, co ci się stało?
Rokita potrzebował czasu by jako tako przyjść do siebie.
– Eeee, więc, więc to jest tak... – wykrztusił z mozołem – Nie mogę trzymać twego syna do tego jak mu tam ..., no tego tam coś to przed chwilą rzekł. Nie mogę bo ..., bo ..., bo od jutra mamy w powiecie szkolenie gajowych i będę miał teraz ręce pełne roboty. - Odetchnął z widoczną wszystkim ulgą. – Dziękuję za ten zaszczyt – tutaj otrząsnął się ponownie jakby mróz syberyjski przeszył jego ciało – ale sam rozumiesz, obowiązki ważna rzecz, z czegoś trzeba przecież żyć.
– Wujku, ale odwiedzisz nas znowu? Ty i ten wujek z konikami? – Nie dawał za wygraną Adaś
– Odwiedzimy was na pewno, jak tylko znajdziemy trochę czasu – obiecał Rokita. – A jakie imię zamierzasz nadać twemu nowonarodzonemu? – zwrócił się do Tomasza.
– Będzie się nazywał Ro… Ro… - Tomasz nie mógł poradzić sobie dalej
Rokita aż oczy wytrzeszczył – Człowieku no ro … ro …?
– Roman nie, tylko ten … Adasiu, co powiedziała mamusia?
– Romuald – tatusiu – Romuald.
– O, właśnie, to chciałem powiedzieć, Romuald
Rokita odetchnął głęboko – Człowieku, aleś mi strachu nagonił.
Od strony wsi narastać zaczął turkot, to Strzecha poradził sobie jakoś z końmi i nawrócił karetę.
– Na mnie już czas, bywajcie zdrowi – Rokita wskoczył do karety, która tylko na małą chwilkę zatrzymała się przed Tomaszowym podwórzem.
Kiedy Rokita ze Strzechą oddalili się na dobre od ludzkich domostw, zatrzymali karetę i usiedli sobie nieopodal na zwalonym drzewie. Rokita wyjął butelkę miodu i obydwaj pociągając z niej niezgorzej opowiadali sobie jeszcze raz o tym wszystkim co im się dzisiaj przydarzyło i o wszystkim co się nie przydarzyło a przydarzyć się mogło.
Altena 02.04.2006
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|